Product Owner marasizm

Product Owner nie pozwala testować? To może przynajmniej pozwala grać w piłkarzyki. Przyjrzyjmy się temu. Jeżeli jesteś Product Ownerem, nie bierz tego personalnie. Jeżeli jesteś programistą/ką, testerem/ką lub masz inną rolę w zespole developerskim i Product Owner “zabrania” Ci czegoś, to możesz wziąć. W końcu nie będzie PO mówił jak żyć. Jeżeli jako zespół dostarczacie odpowiedniej jakości oprogramowanie, z naciskiem na “dostarczacie” a Wasi końcowi użytkownicy wysyłają maile pochwalne ciesząc się z dostarczanej usługi czy softu, nie jest to prawdopodobnie post dla Ciebie. Produktokierownik Product Owner NIE jest kierownikiem projektu, przełożonym i nie musi się znać na software developmencie. Nazwa tej roli nie jest przypadkowa. Właściciel produktu. Nie właściciel kodu, nie właściciel jakości, nie architekt systemu, nie DevOps inżynier, nie analityk biznesowy, ani nie UX

Trawa nie tak zielona

(wracam do pisania po dłuższej przerwie, więc jak chcesz mi dać wsparcie napisz dobre słowo) Świat zielony, dobrych praktyk tworzenia wysokiej jakości kodu, dostarczanie wartości każdego dnia na proda – czy istnieje? w książkach? na konferencjach? na blogach? Była taka dyskusja na Clubhouse (dev-radio.pl) o Pull-Requestach. Wywiązała się dyskusja, z której wynikło, że świat IT nie jest taki zielony wszędzie, że na przykład praktyki testowania kodu na różny sposób które dają nam pewność, spokój i wbudowaną jakość nie są tak powszechne w każdej organizacji. I może u Ciebie w projekcie, w organizacji też nie jest zielono. Pamiętasz, że kiedyś próbowaliście usprawnić development, ale ktoś “niedobry” powiedział, że trzeba dostarczać “ficzerki” i nie ma czasu. Nie ma czasu na testy, nie ma czasu na przegląd kodu,

Zróbmy więc wdrożenie którego nie przeżył nikt

Dobrze, może trochę przesadziłem. Nic mi nie wiadomo o ofiarach wdrożenia, ale gdyby jakieś były, to pewno byście o nich słyszeli. Obiecałem dziś na moim Insta, że będzie historia … Historia To nie jest moja historia. Jestem w niej postronnym obserwatorem, jednak na tyle zafrapowanym, drapiącym się po głowie, że próbuję ratować świat z czwartego szeregu. Wiem, że nie uratuję, ale może ktoś uratuje czyjś. O co chodzi Jest sobie globalna firma sprzedająca globalny produkt do globalnego konsumenta przez globalnych sprzedawców (czy mówiłem, że to GLOBALNY produkt?). Przypominam więc, że mówimy o globalnym wdrożeniu ;). To znaczy, że wdrożenie odbywa się w 80 krajach, a jeden kraj to rynek od kilkudziesięciu tysięcy do kilkuset tysięcy aktywnych użytkowników. OK. Może nie jest to netflix, spotify but